czwartek, 3 lipca 2014

Od Kamili

Obudził mnie telefon. Nieprzytomna podniosłam słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha.
-Halo?-zapytałam przecierając oczy.
-Kamila? Mam do Ciebie sprawę.
-A kto mówi?
-Ach, zapomniałam. Jestem Paulina, z fundacji Centaurus.
-Co się stało?-zapytałam ożywiona. Zaczynałam wsłuchiwać się w słowa Paulina, nawet nie zastanawiając się skąd mnie zna.
-Dziś w nocy dostaliśmy zgłoszenie, że na ulicy Poniatowskiej znajdują się trzy porzucone konie. Chciałam cię poprosić żebyś pojechała po te konie i zatrzymała je na chwilę u siebie. U nas nie ma już miejsc, a to naprawdę nie potrwa długo. Przyślemy do was weterynarza i wszystko sfinansujemy, gdybyś mogła tylko je wziąć stamtąd i nakarmić. Bardzo proszę.
-Oczywiście, już się zbieram.-powiedziałam i rozłączyłam się. Ubrałam się i pobiegłam w stronę stajni. Przywitało mnie rżenie koni, a z jednego z boksów wyszedł Nicolas.
-Gdzie jedziesz?-zapytał patrząc jak wsiadam do samochodu z przyczepą do przewozu koni.
-Nie mam czasu teraz wyjaśniać. Jedziesz ze mną?-zapytałam. Widział że sprawa jest poważna więc kiwną szybko głową i wskoczył do samochodu. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, ale ręce trzęsły mi się i nie mogłam zapalić silnika. Powtórzyłam próbę, ale nadal nic. Nico odebrał mi kluczyki i zapalił silnik. Kiwnęłam głową w geście podziękowania i ruszyłam. Po 30 minutach byliśmy na miejscu. Była tam policja. Wyjaśniłam że przysłała mnie fundacja Centaurus i mam odebrać konie.
-Mam nakaz przeszukania, więc najpierw musimy sprawdzić cały dom oraz stajnię, ale możecie wejść na razie do koni. Za kilkadziesiąt minut będziecie mogli je zabrać.-powiedział funkcjonariusz. Pobiegliśmy do starego, drewnianego budynku. Pchnęłam drzwi, które ze skrzypnięciem się uchyliły. Zobaczyłam 5 boksów, ale coś się nie zgadzało. Przecież mówiła że mam odebrać 3 konie. Zaglądnęłam do 2 pierwszych i aż odskoczyłam do tyłu. Zobaczyłam dwa roczniak, wychudzone, osłabione i... nieżywe. Leżały przy ścianach boksu nie oddychając, a ich matowe oczy wpatrzone były w nicość. Łzy zaczęły lecieć mi z oczu. Zobaczyłam tabliczki przy boksach źrebiąt. Hiacynt i Fiołek. Odwróciłam głowę w stronę pozostałych boksów. Widok mnie przeraził. Pierwszy z koni to ogier Aztek rasy Shire. Był odwodniony, wychudzony, pozbawiony sił. Widać że dawno nie wychodził na powietrze, bo uciekał od światła. Weszłam do jego boksu. Zaczął się denerwować i uciekać na boki.
-Spokojnie...-wyszeptałam podchodząc bliżej. Pogłaskałam go po łbie. Miał liczne rany i choroby skórne. Wyszłam od niego i spojrzałam na kolejną tabliczkę. Widniały na nim dwa imiona koni. Klacz Blondi oraz jej córka Lukrecja. Nie były w aż tak złym stanie jak Aztek, ale i tak potrzebowały natychmiastowej pomocy. Wiedziałam co zobaczę w piątym więc nie chciałam tam zaglądać, ale usłyszałam szeleszczenie słomy. Zajrzałam tam. W środku leżał ledwie żywy źrebak - Sabino. Zabraliśmy je do stadniny, w której czekał już na nas weterynarz. Zajął się wszystkimi 4 końmi. Po kilku tygodniach konie wyglądały coraz lepiej, ale fundacja ciągle nie miała miejsca by je od nas zabrać.  Parę razy przyjeżdżali do nas zainteresowani adopcją, lecz nikt się nie zdecydował zaopiekować się nim gdyż nadal potrzebował leczenia. Pewnego dnia weszłam do stajni. Pierwsze konie jakie zobaczyłam to właśnie konie ocalone przez nas. Nie, nie mogłam ich oddać komukolwiek. Nadal dziwiło mnie to że wszystkie nie licząc Blondi są takie młode. Chciałam żeby miały dobry dom. Mogły się jeszcze tyle nauczyć.
Czy chcecie aby konie zostały z nami? Odpowiedzi proszę pisać w komentarzach.
Wyleczone konie:
                                                                        Aztek:
 
 
Blondi:
 
Lukrecja:
 
Sabino:
 

1 komentarz: